top of page

Backbone - recenzja pisana prozą

„Produkt zawiera śladowe ilości orzechów arachidowych, a także spoilerów, zdradzających fabułę gry"


Ta sprawa zaprowadzi mnie do grobu - pomyślałem, siadając na ławce, która podobnie jak ja miała najlepsze lata swojego życia za sobą. Z kieszeni brudnego, przetartego prochowca wyciągnąłem butelkę jakiegoś paskudnego alkoholu. Etykieta, przyklejona chyba na ślinę, odpadła i zaległa na dnie kieszeni. Pachniał czystym spirytusem i smakował jak pomyje, ale przynajmniej spełniał swoje zadanie, coraz ciężej było mi formować myśli. Tak bardzo tego teraz potrzebowałem, tej nieskalanej myślą pustki w głowie. A przecież wszystko zapowiadało się tak zwyczajnie.


Backbone to przygodowa gra detektywistyczna, stworzona przez EggNut we współpracy z Raw Fury Games. Jest to dystopijne noir w stylistyce dwuwymiarowej, w którym zwierzęta przybierają ludzkie postawy i tworzą barwną, różnorodną społeczność Vancouver. Gracz wciela się w postać Howarda Lotora, szopa i przy okazji prywatnego detektywa, bohatera opartego na charakterystycznych dla tego gatunku schematach. Ubrany w prochowiec porucznika Columbo, snujący długie, często filozoficzne monologi wewnętrzne niczym Philip Marlowe, samotny i zagubiony, przeciętnie majętny. Tak prezentuje się nasz protagonista, który jeszcze nie wie, że z pozoru prosta sprawa wstrząśnie jego światem w posadach.


„Citizen Mane” to nie jedyne nawiązanie, jakie możemy w Backbone znaleźć. Sam bohater ubrany jest w płaszcz prochowiec, symbol zblazowanych detektywów.

Zaczęło się od telefonu, klientka miała niedługo przyjść do mojego gabinetu. Gabinetu... Nie stać mnie było na wynajęcie dodatkowego lokalu. Małe mieszkanie w taniej kamienicy, ciasne i zagracone, panował w nim bałagan, a to i tak określenie łagodne. Zupełnie jak w moim życiu. Biurko, stanowiące centrum przestrzeni przeznaczonej do pracy, stało tuż przy drzwiach. Wyglądało to mało profesjonalnie, ale przynajmniej klienci nie musieli daleko chodzić. Wypadałoby tu posprzątać, ogarnąć ten bajzel.

Pani Odette Green zjawiła się punktualnie, wysoka wydra w ciąży, adekwatnie do nazwiska ubrana była na zielono. Przyjrzała się mieszkaniu, badawczo spojrzała na mnie, na jej twarzy malowała się konsternacja. Cóż, wspomniałem już, że mój "gabinet" wygląda mało profesjonalnie. Moja osoba musiała idealnie do tego obrazu pasować. Obrazu nędzy i rozpaczy. Wyglądam pewnie trochę zabawnie, może niepoważnie, zwłaszcza z tym karykaturalnym obgryzionym uchem.

- Bardzo przepraszam - powiedziała roztrzęsiona pani Green - Szukam detektywa Lotora. Czy to z panem rozmawiałam przez telefon?

Tak, ze mną. Nie ma tu nikogo poza mną więc z kim innym? Dziękuję szanownej pani za podniesienie mojej samooceny. Obraz nędzy i rozpaczy, trafiłem w punkt. Pani Green przyszła w sprawie swojego męża, który ostatnio zachowywał się jak zupełnie inna osoba. Zamknął się w sobie, opuszcza pracę, do domu wraca o różnych godzinach, przeważnie późno. I zawsze pachnie wtedy, jak to ujęła moja klientka, zabawnie. Podejrzewała, że pan Green dopuścił się wielokrotnej zdrady, ale nie miała nic poza własnymi domysłami. W związku z tym chciała, abym te domysły zamienił na twarde dowody - zdjęcia na gorącym uczynku. Biedna kobieta, spojrzałem na jej krągły brzuch, pomyślałem o małym wydrzątku, które wkrótce miało przyjść na ten smutny świat, pełen szuj i drani pokroju mężczyzn zdradzających swoje ciężarne żony. Oczywiście podjąłem się rozwiązania tej sprawy. I jeszcze tego samego dnia miałem przekonać się jak wielki błąd popełniłem.


Historia detektywa stającego przed największą sprawą w życiu nie jest niczym zaskakującym. Ot główny bohater zadziera z ludźmi o wiele potężniejszymi od niego. Z tyłu głowy kołacze mu się myśl, że jeden zły ruch, jedno źle zadane pytanie i prawdopodobieństwo przeżycia tej wątpliwej jakości przygody staje się coraz mniejsze. A mimo to brnie przed siebie, przekopuje hałdy czyichś brudów i mrocznych interesów. Odnajduje w życiu sens, doprowadzenie zła przed oblicze sprawiedliwości.

Jest to mocno patetyczna konstrukcja fabularna, ale muszę przyznać, że ma w sobie coś, co nie pozwala mi przejść obok obojętnie. Tym bardziej, jeżeli została umieszczona w tętniącym życiem otoczeniu. Składa się na nie nie tylko tło fabularne, czyli wykreowane wprost fantastycznie miasto oraz relacje tętniące pomiędzy typowo miejskimi grupami społecznymi - do tego zagadnienia jeszcze powrócimy. Wszystko w prześlicznej, pixelartowej oprawie graficznej i w akompaniamencie muzyki odpowiednio klimatycznej i gęstej niczym dym z tlącego się papierosa (przykład poniżej).



Prawdziwa uczta dla uszu i oczu, tym właśnie jest audiowizualna oprawa Backbone.


Lokacje, które przyjdzie nam odwiedzić, są przepiękne. W takim miejscu, przy świetnej muzyce łatwo jest się w grze zatracić.

Granville, dzielnica jedyna w swoim rodzaju. Podczas gdy pozostałe zasypiają wraz z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, noc w Granville ożywa blaskiem neonów i rozbrzmiewa kakofonią, mieszaniną dudniącej muzyki i "wrzasku" ulic. Niczym robactwo do światła ciągną tu męty tego miasta - narkomani, złodzieje, pijacy. Skręcisz w zły zaułek i do domu wrócisz w samych spodenkach, bez centa przy duszy, bez zębów, za to z siniakiem pod spuchniętym okiem. Z drugiej strony nie znajdziesz w Vancouver drugiego tak rozrywkowego miejsca. Jeżeli wiesz jak poruszać się w miejskiej dżungli, nie zginiesz.

Jeremy Green musiał się gdzieś tu zaszyć, ukryć przed swoją żoną i nadwyrężać jej zaufanie. Jego poszukiwania zacząłem w Woofbank, gdzie pan Green skrupulatnie unikał ostatnimi czasy pracy. Gmach banku prezentował się przyzwoicie, zatarte litery nazwy zakrywał bluszcz, można więc powiedzieć, że wciąż wyglądało to całkiem profesjonalnie. Kilku mężczyzn stało przed drzwiami, wszyscy ubrani w biznesowe garnitury, obcasami wypolerowanych półbutów gasili papierosy. Zatrzymałem jednego, zanim wszedł do budynku.

- Znacie panowie Jeremy'ego Green'a? - zapytałem z głupia frant, mając nadzieję, że trafiłem na jakichś jego znajomych.

Na poczekaniu opracowałem taktykę na tę rozmowę. Biorąc pod uwagę fakt, że zaczepiłem prawdziwe wilki finansjery (jeden z moich rozmówców rzeczywiście był wilkiem), chciałem zainicjować temat, który powinien ich zainteresować - pieniądze. Podałem się za znajomego Jeremy'ego, któremu pożyczyłem dużą sumę, a on zwlekał ze spłatą długu. Moje rybki połknęły przynętę razem z haczykiem, okazało się bowiem, że dzielimy ten sam problem. Zaproponowałem, że kiedy go znajdę, by upomnieć się o swoje, mogę przy okazji być ich przedstawicielem i windykatorem. Od słowa do słowa świeżo mianowani informatorzy zdradzali coraz to nowe sekrety, potwierdzając jednocześnie podejrzenia mojej klientki. Dowiedziałem się też, gdzie ten parszywy mały człowiek, pan Green, mógł się w tej samej chwili chować - między udami jakiejś luksusowej panny w The Bite. Przynajmniej nie musiałem daleko chodzić, najbardziej ekskluzywny klub nocny w Granville znajdował się przy tej samej ulicy co Woofbank.


Dialog jest podstawą rozgrywki w Backbone. Większość czasu spędzamy w oknie rozmów i to od nich zależy faktyczny postęp w grze. Wszystko, co robimy poza bardzo rozbudowanym etapem przesłuchań, wywiadów i debat, ogólnie pojętej dyskusji z postaciami niezależnymi, ogranicza się do wycieczek krajoznawczych, podczas których jesteśmy prowadzeni jak po sznurku. Nie ma opcji zgubienia się, przegapienia jakiejś podpowiedzi co do kierunku, w którym powinniśmy podążyć. Dlatego też odwiedzane przez nas miejsca służą za bardzo ładne widokówki. Ich poszczególne elementy są w stanie opowiedzieć nam swoją historię za pośrednictwem, a jakże, okna „rozmowy”, czy to w formie głośno wypowiedzianego monologu bohatera, czy też w formie jego myśli. Zwykłe budynki, witryny sklepowe, klatki schodowe i mieszkania stają się swego rodzaju żywymi-nieżywymi bohaterami niezależnymi.


W trakcie gry przyjdzie nam odbyć rozmowy mniej i bardziej ciekawe, ale wszystkie są istotne dla rozgrywki i kreują jej świat.

Spojrzałem na ogon kolejki, który łamał się na węgle i niknął gdzieś w ciemnej alejce. Zwierzęta posłusznie stanęły w długiej linii, na której początku drogę do drzwi blokował szeroki jak dwudrzwiowa szafa niedźwiedź. Z tą wielką głową osadzoną na zbyt szerokim karku wyglądał zabawnie, jednak żarty kończyły się na wysokości zaciśniętych pięści przypominających dwa głazy. Gdybym zapragnął wszcząć tu jakąś burdę, równie dobrze mógłbym wskoczyć od razu pod rozpędzoną ciężarówkę dostawczą. Wykidajło zastawiał wejście do The Bite.

Gdybym miał bilet, może mógłbym skorzystać z głównych drzwi. Problem w tym, że biletu nie miałem i średnio mi się widziało szukanie takiego po śmietnikach. Ochrona nie wpuści mnie na ładne oczy, nawet gdybym udawał głupka, co też potrafię, kiepsko to widzę. Gdzieś tu musiało być bezpośrednie przejście na zaplecze.

Ominąłem wykidajłę i skręciłem w drugą alejkę, w której zamiast kolejki odnalazłem leżącego za śmietnikiem narkomana i bezdomnego, wyciągniętego na rozmiękłym kartonie. Pierwszy był nieprzytomny, oczy miał przymknięte i mętne, nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w tego drugiego. Drugi wpatrywał się w pierwszego i tak obserwowali siebie nawzajem. Kurczowo ściskał pozszywany z kilku materiałów koc, pilnował swojej własności na wypadek, gdyby narkoman miał zaraz go okraść.

Dalej stała zaparkowana ciężarówka z wymalowanym prowizorycznie logiem Starling Cider. Zdziwiło mnie, że lokal pokroju The Bite serwuje alkohole tego rodzaju, ale w sumie paru butelek dla niezbyt wymagającej klienteli nie zaszkodzi mieć. Oczywiście pod ladą, nie na podświetlonej półeczce, gdzie butelki wartych mały majątek koniaków, ginów i whiskey stoją na baczność niczym panie i panowie do towarzystwa pod latarnią. Człowiek wydając ostatnie pieniądze, spodziewa się nieopisanych doznań smakowych a kończy na skrzywionej w niesmaku minie i ciężkim kacu następnego dnia. I wciąż mowa tu o alkoholu, chociaż streszczając czym jest życie użyłbym dokładnie tych samych słów.

Drzwi na zaplecze były uchylone, szczęście wyjątkowo się do mnie uśmiechnęło. Najwyraźniej lenistwo dostawców Starling Cider wzięło górę więc postawili pod drzwiami jedną szczelnie zabitą skrzynkę, ta nie miała żadnych oznaczeń, ale wyładowali ją po brzegi czymś ciężkim. Dzięki niej nie musieli po każdym wyjściu dzwonić na interkom z prośbą o wpuszczenie. Wszyscy na tym zyskaliśmy.

The Bite widziane od tej strony nie wyglądało imponująco. Zaplecze okazało się zmywakiem i pralnią w jednym, brudne naczynia piętrzyły się obok sterty poplamionych obrusów i lepkiej od Pasterz jeden wie czego. Raczej nie wrócę tu na obiad. Stamtąd przekradłem się na schody i dalej na piętro, na którym pracujące w klubie dziewczyny przyjmowały specjalnych klientów, oferując specjalne usługi dla płacących specjalne stawki zdesperowanych mężczyzn. Przy odrobinie szczęścia, jeżeli jakieś jeszcze mi pozostało, odnalazłbym pana Greena. Z ukrycia zrobiłbym parę zdjęć na dowód w sprawie rozwodowej pani Green i tą samą drogą wrócił na ulicę, do domu, do ciepłego łóżka i chłodnej samotności.

Tylko jeden pokój był pusty, ale ktoś do niedawna jeszcze tu był. Dwie osoby, kobiece perfumy dominowały w powietrzu, innych zapachów nie czułem. Na stoliku ktoś zostawił portfel i zielony kapelusz, obie rzeczy należały do niewiernego męża pani Green. Wystarczającym na to dowodem był dowód wygrzebany z portfela. Jeremy'ego jednak tu nie zastałem. Rozejrzałem się dookoła, po części podziwiając ekskluzywny wygląd apartamentu, po części nie wiedząc co zrobić dalej. Obraz zawieszony na jednej ze ścian przedstawiał nagą lisicę, odwróconą plecami do podziwiających jej atuty koneserów sztuki. Nic nadzwyczajnego, zwyczajny obrazek drukowany w dziesiątkach kopii dla podobnych miejsc. W dodatku krzywo zawieszony, odruchowo zacząłem go poprawiać... I odkryłem niewielką windę, taką do zrzucania śmieci lub jedzenia, być może klientom The Bite nie robiło różnicy co dostają na kolację. Intuicja podpowiedziała mi żebym się do niej wcisnął i sprawdził dokąd pojadę. Kotłownia okazała się być odpowiedzią. Temperatura nagle wzrosła, ale kolejne drzwi miały powierzchnię mokrą od topniejącego szronu. Chłodnia obok kotłowni to ciekawe rozwiązanie, na które z pewnością bym nie wpadł. Było zupełnie niepraktyczne.

Nie wiem dlaczego nie wróciłem na górę, do apartamentu. Na chwilę zapomniałem po co tu przyszedłem, byłem ciekawy, jakie tajemnice kryje każdy zakamarek klubu. Był to jakby nie patrzeć budynek, do którego dostęp był mocno ograniczony, jeżeli nie byłeś Małpą albo Clarissą Bloodworth, głowa największej rodziny mafijnej mogła w tym mieście wejść wszędzie, zwłaszcza do własnego przybytku rozrywki i rozpusty. Owinąłem się szczelniej płaszczem i przeszedłem do ostatniego pomieszczenia, chłodni wyciągniętej żywcem z horroru.

Na rzeźnickich hakach wisiały ciała, różne zwierzęta, różnych ras, gatunków i płci. Wszystkie rozcięte od mostka w dół, wypatroszone z wnętrzności i martwe. Po prostu martwe. Zakręciło mi się w głowie. Widziałem w tym mieście różne gówno, ale to, to było gówno kolosalnych rozmiarów. A ja właśnie w nie wdepnąłem, położyłem się i wytarzałem. Próbowałem utrzymać równowagę, stanąć równo na nogach, ale plecami uderzyłem o wysoką skrzynię. Nie została jeszcze zabita, wieko stało obok, oparte o stół, na którym czerwieniła się krew. Nie byłem w stanie nad sobą zapanować, zajrzałem do środka. Kawałki mięsa z zabitych zwierząt leżały tam w stosikach, popakowane w folię, która tylko częściowo powstrzymywała mdląco słodkie zapachy wewnątrz pakunków. Uniosłem wzrok i wtedy zobaczyłem wydrę przypominającą tę ze zdjęcia otrzymanego od klientki. Jeremy Green wisiał na jednym z haków, martwy. Howard, ty idioto...

Uciekłem...


Teraz ta gra nie wygląda już tak sympatycznie, jak na zdjęciu, co nie?

Backbone to gra, która ma potencjał, szkoda tylko, że niewykorzystany. W gatunku platformowym wyróżnia się niemal pod każdym względem. Szczegółowość tej produkcji zachwyca, widać ją w oprawie wizualnej, słychać w udźwiękowieniu i kapitalnej muzyce, czuć w trakcie każdego, nawet najmniej ważnego dialogu. Pieczołowitość i uczucie włożone w tę produkcję, w jej świat, postaci i fabułę są godne podziwu. Tak jest, o ile zamkniemy grę w strukturze trzech aktów i zapomnimy o fatalnej pomyłce, jaką w moim osobistym odczuciu był akt czwarty. Ilość nagromadzonego tam absurdu jest przytłaczająca, kryminał i przygody detektywistyczne zostają porzucone na rzecz przedziwnej mieszanki fikcji i elementów horroru. Wszystko co osiągnęliśmy do tej pory, staje się nagle nieważne, zbędne, nie dane nam będzie poznać zakończenie historii. Mimo wszystko polecam dać grze szanse. To co mi w Backbone nie pasowało, być może spodoba się Wam. Przez większość gry bawiłem się wprost świetnie, mam tylko poczucie, że nie została ona w pełni ukończona.



Jarek Kowalewski



Backbone

prod. EggNut

wyd. Raw Fury Games

premiera: PC 08.06.2021 PS4/XONE/Switch luty 2022



bottom of page